Pamiętam jak dziś swoje życie jako nastolatka. Nie zawsze było kolorowo. Czasami koledzy z klasy dokuczali mi, ponieważ nosiłam okulary. Czasy prawie PRL-u, więc nosiło się to, co się miało. Nie zawsze wyglądało się ładnie, ważne, że spełniały swoje funkcje, czyli leczyły oczy. Codzienność była bardziej atrakcyjna, z punktu widzenia dziecka, niż w dzisiejszych czasach. Nie mieliśmy telefonów komórkowych, rzadko kto miał w domu komputer. Telewizor miał prawie każdy, jednak jeden na całe mieszkanie. Dzięki temu spędzaliśmy na dworze całe dnie. Wstawało się rano, szło się do szkoły, odrabiało jak najszybciej lekcje, by wyjść jeszcze na dwór i pograć w piłkę, w klasy, pobawić się w berka, w zimne ognie. Tak, w ósmej klasie podstawówki bawiliśmy się w takie zabawy, jak teraz bawią się tylko przedszkolaki. Jest co wspominać i opowiadać dzieciom, które nie mogą uwierzyć, że nie używaliśmy elektroniki, by się dobrze bawić. Każdy uczeń podstawówki nie mógł się doczekać „balu ósmoklasisty”. To była największa i najbardziej wyczekiwana impreza w tamtych czasach. Wszystkie ostatnie klasy spotykały się na holu w szkole i tańczyły w rytmy muzyki puszczanej z magnetofonu. Niesamowite, w tym wszystkim jest to, że dzieci XXI wieku zadają nam pytanie, co to takiego ten magnetofon? Na balu wybierało się królową balu i króla balu. Czasami dziewczyny już kilka miesięcy przed balem zaczynały przygotowania do tej imprezy. Nie wspomniałam na początku, poza noszeniem wielkich okularów, miałam sporą nadwagę. Nie zaprzeczę, że w tym uroczystym dniu chciałam również wyglądać wyjątkowo. Wiadome, nie liczyłam na to, że zostanę królową balu, ponieważ widziałam siebie w lustrze. Nie mniej jednak, chciałam bardzo dopiąć się w sukienkę, którą otrzymałam od mojej mamy. Miała ją również na balu, jak sama była nastolatką. Kiedyś nie były rozpowszechnione farmaceutyki, jak w dzisiejszych czasach. Koleżanka z klasy doradziła mi, bym kupiła tabletki na odchudzanie z apteki. Pani w aptece powiedziała, że mogę je zakupić tylko, jeśli wyrazi na to zgodę któryś z opiekunów. Nie miałam odwagi zapytać się mamy, czy by mi je kupiła. Poza tym, wiem, że nigdy by się na to nie zgodziła. Nie było wtedy internetu, nie istniały portale sprzedające już praktycznie wszystko co tylko poszukujemy. Jak miałam schudnąć, by koledzy mnie nie wyśmiewali. Drwiny i wyśmiewanie to chyba jedyna rzecz, która nie zmieniła się do dnia dzisiejszego. Wiedziałam, że nie mogę poprosić ani żadnego sąsiada, ani cioci, ani wujka. Nikt nie kupiłby mi leku na odchudzanie. Jak w takim razie schudnąć, zadawałam sobie cały czas takie pytanie. Zostało faktycznie kilka miesięcy do balu, więc zapisałam się na koszykówkę, zajęcia dodatkowe po szkole. Trenowałam codziennie, po zajęciach grałam z rówieśnikami na boisku do samego wieczora. Udało mi się schudnąć. Zmieściłam się w sukienkę po mojej mamie. Nie wyglądałam w niej tak wspaniale jak moja mama, jednak samą satysfakcję sprawiło mi właśnie to, że otrzymałam ją od mojej rodzicielki. Zbędne kilogramy gubiłam jeszcze przez kolejne lata, w liceum i na studiach. Figurę jaką chciałam zawsze mieć jako dziecko, udało mi się osiągnąć dopiero po trzydziestce. Miło wspomina się swoje dzieciństwo. Sama jako dziecko, gdy rodzice opowiadali mi zawsze, że „za ich czasów było całkiem inaczej”, nie mogłam uwierzyć, że mogli żyć przy lampie naftowej, czy bez telewizji, już nie wspominając, że nie wiedzieli co to jest magnetowid. Podobno dziadkowie pracowali w polu, ponieważ na miejscu dzisiejszych blokowisk, kiedyś było tam samo pole. Moje dzieci nie mogą natomiast uwierzyć, jak opowiadam im swoje dzieciństwo. Mieszkaliśmy w wieżowcach, gdzie wszyscy sąsiedzi się znali. My, dzieciaki biegaliśmy większą część dnia, poza szkołą oczywiście, po dworze. Rzadko narzekaliśmy na nudę, może wtedy, gdy padał bardzo mocno deszcz, bądź dopadła nas jakaś poważna choroba. Nie byliśmy oczywiście idealni. Ludzie są tylko ludźmi, a więc i w moich czasach rówieśnicy, bądź starsi koledzy, wyśmiewali się z nas, obgadywali, nie lubili się wzajemnie. Na osiedlach istniały bandy, które szantażowały dzieci, wykorzystywały ich finansowo. Aby wyjść spokojnie musieliśmy oddać swoje kieszonkowe, bądź pieniądze, które dostaliśmy na przysłowiową drożdżówkę. Jak nie chcieliśmy oddać pieniędzy, zabierali nam nasze zabawki, bądź najnormalniej w świecie bili. Wszystko było zależne od wieku danej paczki i wulgarności, jaką się „szczycili”. Nigdy nie żałowałam swojego dzieciństwa. Zawsze mogło być lepiej, jednak patrząc na czasy teraźniejsze, na dzieciństwo naszych dzieci i przyszłych pokoleń, zastanawiam się czasami „czy te dzieci są szczęśliwe?”. Jednak dochodzę potem do wniosku, że one nie znają innego życia, więc czerpią szczęście, z tego co mają. One zapewne będą w podobny sposób opowiadać swoim dzieciom, gdy technologia pójdzie bardziej do przodu. Niech dane nam będzie dożyć późnej starości, by móc poopowiadać własnym wnukom, że kiedyś było inaczej, a człowiek mógł być może i biedny, jednak bardzo szczęśliwy.